
Nie rozpoznasz rzetelnej informacji, gdy ta kopnie cię prosto w twarz
W sieci nie brakuje ludzi sceptycznych co do wartości przedstawianej w niej informacji. Zapracowali na to nierzetelni dziennikarze i blogerzy, a także specyficzny rynek, który musi finansować się wyłącznie z reklam, bo w sieci prawie nikt nie chce za cokolwiek płacić. Ograniczone zaufanie ma swoje uzasadnienie i jest rozsądnym podejściem. Z drugiej strony ufanie każdemu bezkrytycznie nie różni się wiele od nieufania nikomu, nawet rzetelnej informacji – w obu przypadkach efekty pozyskiwania informacji są praktycznie bezwartościowe.
Nie mam wątpliwości co do tego, że w sieci nie brakuje nierzetelnych informacji, do bezkrytycznego powielania niesprawdzonych informacji, przez powszechne „nie znam się, to się wypowiem”, aż po opłacone materiały, czy reklamę natywną. Umiejętność oceniania wiarygodności informacji, zwłaszcza poprzez weryfikację źródeł, jest kluczowa dla użytkownika sieci.
Z drugiej strony wiem z praktyki, że nie jest tak, że rzetelnych informacji całkiem nie ma. Podczas mojego pięcioletniego pisania do sieci dla różnych redakcji nigdy nie spotkałem się z próbą nacisku na treść mojego artykułu. Nikt nigdy nie chciał ode mnie, abym pisał pod określoną tezę, pominą niewygodne fakty. Nikt nigdy nie chciał modyfikować tego co napisałem, aby zmienić wydźwięk mojej opinii. W efekcie wiem jako fakt, że te kilka tysięcy tekstów, które wyszło spod mojej ręki, nie zawierało żadnej dezinformacji, której byłbym świadomy. Jedyny sposób w jaki można poddać pod wątpliwość rzetelność tych tekstów, to jakość mojej ekspertyzy, wartość moich opinii, wartość mojego doświadczenia – tutaj zawsze jestem otwarty na uwagi i merytoryczną dyskusję. Nikt nigdy mnie nie kupił, ba, nawet nie próbował tego zrobić, mówiąc że dostanę to i to, jeśli opinia o sprzęcie czy usłudze będzie odpowiednio dobra. Żyję również w przekonaniu, że nigdy bym się na taką propozycję nie zgodził.
Tym czasem spotykam się regularnie z opiniami, że „od razu widać kto sponsorował ten artykuł”, że się sprzedałem, że smutek kogoś ogarnia, że ktoś inny może podejmować decyzje opierając się na tak nierzetelnym materiale jak mój. Przy czym krytyka odnosi się nie do jakości moich opinii i ocen, lecz do rzekomych nieczystych motywacji jakie za nimi stoją.
Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, w której w pewnym zestawieniu przygotowanym przeze mnie nie pojawiły się produkty określonego producenta i blisko połowa komentujących zarzuca mi, że artykuł jest nierzetelny, bo produkty tej firmy się nie pojawiły w zestawieniu i na pewno materiał sponsoruje konkurencja. Czemu sytuacja jest kuriozalna? Bowiem w swojej 5 letniej historii pisania do sieci miałem z tą firmą, której produkty nie pojawiły się w zestawieniu, najwięcej do czynienia i uczestniczyłem w największej liczbie wyjazdów z zaproszenia tej firmy. Jeśli więc ktoś mógłby mnie kupić i na mnie wpłynąć, nie bezpośrednio bo, jak mówiłem, takich propozycji nie było, ale przez ogólnie dobre relacje i zaproszenia na wyjazdy, to właśnie ta firma, której produktów na liście nie umieściłem. A nie umieściłem dlatego, że uznałem, że w tym momencie produkty na to nie zasługują, choć znalazłyby się tam w przeszłości i kto wie, może jeszcze się znajdą w przyszłości.
Powtórzmy to jeszcze raz, żeby w pełni zrozumieć co się właściwie stało. Połowa komentujących zarzuca mi sprzedajność i nierzetelność najgorszego sortu, bo nie umieściłem w zestawieniu produktów firmy, z którą mam najlepszą relację spośród wszystkich producentów i pewnym sensie otrzymałem od niej najwięcej korzyści, choć nigdy te korzyści nie miały postaci bezpośrednio wpływania na moją opinię. Mówiąc inaczej, połowa komentujących ma o mnie najgorsze zdanie, jak o taniej, sprzedajnej prostytutce dokładnie z tego powodu, że napisałem tekst zgodnie ze swoim przekonaniem, nie oglądając się na relacje z firmami i producentami. Został wirtualnie skopany przez wojowników poszukujących prawdy i tępiących sponsorowane teksty, za napisanie niesponsorowanego, rzetelnego tekstu i oddając im go za darmo, a w zasadzie za to, że zobaczą jakieś reklamy na stronie.
Nie piszę do sieci od wczoraj i takie zarzuty nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. Nie dlatego piszę ten tekst, żeby ulżyć swojej frustracji. Chciałem zwrócić uwagę na coś innego.
Zarzut o sprzedanie się całkowicie się zdewaluował
Zarzucenie autorowi tekstu, ze napisał go wbrew swojej najlepszej wiedzy i przekonaniom, za pieniądze, że się sprzedał, to najpoważniejszy zarzut jaki można przedstawić piszącej grupie zawodowej. To jak powiedzieć inżynierowi, że jego most się zawali bo jest źle zaprojektowany, to jak powiedzieć lekarzowi, że zamiast leczyć szkodził, to jak powiedzieć nauczycielowi, że zamiast nauczać i wychowywać, znęcał się i dręczył dla własnej, chorej satysfakcji sadysty. Mówiąc krótko, wydawać by się mogło poważna sprawa. Na tyle poważana, że wymagała by przemyślenia, powściągliwości, jakichś dowodów. Cokolwiek.
Tym czasem wszyscy znajomi w branży są ponoć na płacach Microsoftu, Google’a, czy kogokolwiek, kto akurat pasuje do komentarza komentującego. Sam widziałem takich zarzutów tysiące pod swoim adresem, ani jeden nie był choćby w jakikolwiek sposób bliski prawdy. Wiem co pisałem, więc wiem to jako niepodważalny fakt. Czy ja się tym przejmuje? Nie, choć w sumie to raczej smutne, że nie muszę, czy nawet nie powinienem się tym przejmować, skoro chcę pisać do sieci.
Najgorszy zarzut wobec ludzi piszących się całkowicie zdewaluował, stracił na mocy. Jest zwykłą obelgą i nie ma większego znaczenia, niż rzucone od niechcenia, przez obcą, nieznaną osobę „ty chuju”. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego nie jest dobrze, że zarzut, który powinien być ostateczny i traktowany bardzo serio, całkowicie stracił na znaczeniu? Tak samo jak mały wpływ ma obecnie na ludzi uczciwych, tak samo czyni tych nieuczciwych bardziej bezkarnymi. Efekt odwrotny do zamierzonego. Kiedy każdego nazwiemy złodziejem, bycie złodziejem przestanie być odbierane w sposób zdecydowanie pejoratywny.
Do ludzi, którzy piszą w komentarzach, że autor się sprzedał, nie przedstawiając niczego, poza swoje „nieomylne” przeczucie, bazujące jedynie na tym, że skoro autor uważa inaczej niż osoba komentująca, pochwala coś, co osoba komentująca potępia, to na pewno ma w tym interes liczony w monetach, mam jeden komunikat:
Macie się za osoby, które prześwietlają sieć niczym rentgen i wyłapują każdy sponsorowany materiał i każde matactwo niczym pies myśliwski, tym czasem nie zauważycie rzetelnego tekstu, nawet gdy ten was kopnie prosto w twarz swoją rzetelnością. Z łatwością mieszacie z błotem każdego autora, kto nie pisze po waszej myśli, dewaluując zarzuty nierzetelnego materiału, które powinny być traktowane bardzo serio. Co za tym idzie, de facto działacie na niekorzyść rzetelnych tekstów, których tak wam niby brakuje. Co najważniejsze, uważacie, że wiecie jaka jest „prawdziwa prawda”. Wasza „mojsza prawda, najmojsza prawda” jest według was obiektywna i pozbawiona wpływów sponsorowanych tekstów i kryptoreklamy, tym czasem odrzucając z największą łatwością rzetelne materiały utwierdzacie się tylko i wyłącznie w tym, co od początku uważaliście za słuszne, dramatycznie ograniczając możliwość wzbogacania swojego światopoglądu o nowe informacje. Innymi słowy, macie co najmniej równie fałszywy obraz świata, bazując na równie fałszywych przesłankach, jak osoby, które łykają jak pelikany najbardziej siermiężną reklamę natywną, która wali jak obuchem w łeb. Wiem to, bo wiem z jaką łatwością odrzucacie szczere opinie, a wasze argumenty nie mają żadnej wartości, poza tym, że ktoś się sprzedał, bo nie pisze po waszej myśli. Zamykacie się w obrębie wyłącznie tekstów, które pasują do waszego światopoglądu, pod pozorem przenikliwości i odrzucania rzekomo sponsorowanych tekstów, co jest zwykłą ułudą. Żyjcie w świecie fikcji, wykreowanym na własne potrzeby, jak antyszczepionkowcy, jak zwolennicy wszelkich teorii spiskowych. Nawet gdy dostaniecie tysiąc badań potwierdzających fakty, odpowiecie, że to wszystko spisek, że tylko ciemny lud kupi taką opłaconą manipulację. Żaden argument niezgodny z waszym światopoglądem nigdy do was nie dotrze. I wiecie co? Każdy kto napisał rzetelny tekst i zobaczy wasz komentarz, że się sprzedał, do razu, bez cienia wątpliwości wie, że ma do czynienia z nieuleczalnym przypadkiem idioty. Inni czytelnicy, którzy znają autora wystarczająco, by mu ufać, również to wiedzą. Trochę głupio tak się publicznie obnażyć ze swoją głupotą, co nie?
Podsumowanie do wszystkich normalnych, sceptycznych, ale otwartych na argumenty czytelników – zawsze zachęcam do bycia krytycznym, do zadawania pytań. Macie wątpliwości – pytajcie. Jeśli autor napisał rzetelny tekst, a pytanie jest sensowne, zazwyczaj powinien odpowiedzieć, wyjaśniając wszystkie kwestie. Adresując każdą uzasadnioną wątpliwość. Ja staram się tak robić i wiem, że każdy kto chce dyskutować, a nie tylko utwierdzać się w swoim, jedynym słusznym przekonaniu, zawsze nawiąże wartościową dyskusje i będzie otwarty na nowe argumenty i nowy punkt widzenia, jeśli argumenty w nim zawarte są sensowne, logiczne i spójne. Wreszcie nie trzeba się z kimś zgadzać, aby go szanować i mu na odmienność zdania pozwolić.