
Nie kupuję aplikacji z limitem aktywacji
Oprogramowanie kosztuje – nie mam z tym problemu. Biorąc pod uwagę ile wysiłku kosztuje stworzenie aplikacji oraz jak bardzo potrafi pomóc w pracy czy ułatwić życie, opłata nie stanowi żadnego problemu. Rzadko kiedy naprawdę potrzebuję program, na zakup którego nie mogę sobie pozwolić. Problem leży zupełnie gdzie indziej – w licencji i sposobie aktywacji. Podczas gdy zakupy w Google Play Store i iTunes przyzwyczaiły nas do tego, że wystarczy kupić coś raz i nie ma znaczenia jakiego telefonu będziemy używać, na Windows wciąż panuje wolna amerykanka i Dziki Zachód w jednym. Często nawet nie wiem co konkretnie dadzą mi moje wydane pieniądze.
Niektórzy już dawno rozwiązali problem również na Windows. Kupując gry na Steam nie zastanawiam się zazwyczaj ile razy będę mógł je aktywować, na ilu komputerach zainstaluję (są niechlubne wyjątki od tej reguły, ale jest to zaznaczone na stronie danej gry). Loguję się do swojego konta Steam i wszystko mam na wyciągnięcie ręki, bez względu na to na ilu komputerach zainstaluję, ile razy zrobię format, ile razy zmienię system operacyjny. Kupiłem to mam i mogę używać. Nawet jeżeli technicznie nie posiadam tylko wypożyczam, nie mam z tego tytuły na co dzień odczuwalnych ograniczeń. Owszem, nie mogę używać oprogramowania na dwóch komputerach jednocześnie ani go odsprzedać, ale skoro kupuje coś dla siebie do użytku i mam na swoim koncie, nie mam o to najmniejszych pretensji – przecież się nie rozdwoję.
Adobe też rozwiązało ten problem. W starszych wersjach programów takich jak Photoshop czy Premiere raz aktywowane przez internet oprogramowanie można było dezaktywować, odzyskując swój „token na aktualizację” na innym sprzęcie lub po formacie. Dzisiaj w modelu subskrypcyjnym działa to podobnie jak Steam – skoro mam hasło do konta to wystarczy, że się zaloguję i mogę instalować to za co płacę. Nie ma z tym problemu.
Nawet Microsoft Office 365 można aktywować na 5 komputerach na raz, ale można dezaktywować wybrane maszyny, żeby zainstalować program gdzie indziej. Format czy przesiadka na inny komputer nie są komplikacją. Tak powinno być.
Wystarczy jednak wyjść poza tą sprawdzoną strefę komfortu, żeby okazało się, że oprogramowanie za które płacę mogę bardzo szybko utracić, albo bezpowrotnie, albo przynajmniej do czasu rozpoczęcia dialagu z centrum wsparcia, które może łaskawie przyzna dodatkowe aktywacje, a może nie – nikt niczego nie obiecuje i wszystko zależy od przypadku i dobrej woli. Wtedy pozostaje albo zapłacić drugi raz za to samo, albo rezygnacja z danej aplikacji na dobre.
Od limitu aktywacji do wielkiej niewiadomej
Uważam, że ustawiony na sztywno limit aktywacji, bez jednoczesnej możliwości dezaktywacji już aktywowanego programu – a tak jest zdecydowanie najczęściej, jest po prostu krzywdzący i niesprawiedliwy. Po pierwsze w dobie takich rozwiązań jak Google Play, iTunes, Steam etc. jest nieintuicyjny i archaiczny. Co ważniejsze, dla różnych użytkowników znaczy coś zupełnie innego. Jedna osoba może używać systemu od jego pierwszego uruchomienia po zakupie komputera, aż do zezłomowania sprzętu po paru latach. Do tego ma tylko jeden komputer. Dla takiej osoby limit aktywacji nie ma znaczenia.
Ale dla kogoś, kto aktualizuje system za każdym razem, gdy wychodzi nowa wersja, instalując go na nowo i do tego ma komputer stacjonarny i laptopa sprawa wygląda zupełnie inaczej. Osobiście raz na kilka miesięcy stawiam system na czysto, bo nie kosztuje mnie to dużo czasu, a znacząco poprawia komfort pracy. Wreszcie czasami się coś po prostu popsuje, przestanie działać i po dłuższej lub krótszej walce z problemem format pozostaje jedynym rozwiązaniem. Jest też upgrade sprzętu. Czasami ktoś kupuje nowy sprzęt raz na 10 lat, ale ktoś inny zmienia go co roku. Wszystko razem powoduje, że limit aktywacji można wyczerpać czasami po kilku tygodniach lub miesiącach użytkowania. Być może to sytuacja raczej skrajna, ale nie zmienia to istoty sprawy.
Bardzo nie lubię tej świadomości, że robiąc format, z przymusu lub wyboru, coś nieodwracanie tracę, coś za co zapłaciłem. Że może to mnie kosztować później sporo wysiłku, kiedy nadejdzie moment wyczerpanych aktywacji.
A kiedy nadejdzie? Czasami wiadomo od początku – limit aktywacji wynosi 3 lub 5 i do widzenia. Bardzo często jednak w ogóle nie wiadomo czy jest limit i ile on wynosi. Po prostu, aplikacja wymaga zarejestrowania przez internet, trzeba podać unikalny klucz i tyle. Nie można jej dezaktywować i któregoś razu po prostu nie da się jej zainstalować. Nikt oprócz twórców nie wie kiedy. Może da się znaleźć na to odpowiedź gdzieś na jakimś forum, a może nie.
Totalnie tego nie rozumiem, co twórca oprogramowania zyskuje narzucając na użytkownika, który uczciwie zdecydował się zapłacić za jego pracę, w tak bezceremonialnie ograniczający sposób bezsensowny limit. Przecież ja nie chcę używać programu jednocześnie na kilku maszynach, ani rozdać znajomym, ani udostępnić w sieci. Ja chcę go używać jak najbardziej prywatnie i tylko samemu, ale na tym komputerze który aktualnie jest dla mnie wygodny do użycia – jednym z wielu i nie obawiać się reinstalacji czy aktualizacji systemu.
Domyślam się, że takie głupie limity aktywacyjne biorą się głównie z ograniczeń technicznych – twórca nie jest w stanie egzekwować czy ktoś używa jego programu na jednym komputerze, jak robi to Steam czy Adobe. Jednocześnie boi się, że nie zarobi na swoim programie, gdy zbyt liberalnie podejdzie do zabezpieczeń. Więc decyduje się na takie rozwiązanie, które jest w stanie wyegzekwować, ale traci na nim sam użytkownik. No więc mówię jasno i wprost – nie jest to dla mnie żadne usprawiedliwienie i nie interesuje mnie czego obawia się twórca aplikacji. Boi się, ze straci, a już stracił, bo ja takiego programu nie kupię.
Jeśli tylko mogę, za wszelką cenę unikam limitu bądź niewiadomej liczby aktywacji
Chętnie kupuje nowe oprogramowanie. To po części moje hobby, a po części moja praca. Lubie sprawdzać nowe rozwiązania. Lubię testować, a później to opisywać, recenzować, albo robić poradniki, jak ten poniżej dotyczący HEVC i edycji wideo. Moja biblioteka Steam ma 347 pozycji. Nie mam więc żadnego problemu z przekazywaniem rozsądnej kwoty za czyjąś programistyczną pracę i umiem ją docenić.
Jeśli jednak widzę, że program za który płacę będzie mnie ograniczał w UCZCIWYM użytkowaniu, tylko dlatego, że zrobię dwa razy format systemu, albo co gorsza w ogóle nie wiadomo ile razy będę mógł go zainstalować, to zrobię wszystko, żeby znaleźć alternatywę.
Prędzej kupię program droższy, bardziej profesjonalny, ale taki, który pozwala się dezaktywować, lub jest powiązany z kontem, które samo w sobie jest zabezpieczeniem. Jeśli jest darmowe oprogramowanie, które może być bardziej ograniczone, ale można jest zainstalować bez problemu, również je wybiorę. Oprogramowanie z limitem aktywacji, z którym nic nie da się zrobić wybiorę tylko i wyłącznie wówczas, kiedy nie mogę bez niego żyć i jednocześnie jest absolutnie niezastąpione – co jak łatwo się domyślić jest wyjątkowo rzadkim przypadkiem. Prędzej zdecyduje się na model subskrypcyjny, niż bezsensowne i stresujące ograniczenia rodem z lat 90 ubiegłego wieku.
Zrzuty ekranu pochodzą z mojego pulpitu, jednocześnie nie jestem autorem zdjęć kotów otworzonych w programach graficznych.