
Nie dziwię się, że rowerzyści nie przestrzegają wszystkich przepisów
Ustanowić przepisy, które w teorii poprawią bezpieczeństwo jest stosunkowo łatwo, to co jest zdecydowanie trudniejsze to egzekwowanie przepisów, a nie ma nic bardziej demoralizującego, niż obowiązujące prawo, którego w sposób jawny można nie przestrzegać, bo stawia pod znakiem zapytania również inne, w pełni zasadne prawa, które zwykle są egzekwowane. Dlatego nie dziwi mnie, że rowerzyści nie przestrzegają wszystkich przepisów. Kierowcy z resztą też, ale ten artykuł będzie dotyczył przede wszystkim rowerzystów.
Mało kto poważnie traktuje rowerzystów
Nikomu nie przyszłoby do głowy powiedzieć, że ktoś inny nie musi chodzić piechotą. Wydaje się to absolutnie podstawową swobodą osobistą. Bardzo podobnie traktujemy jazdę samochodem – to przecież absolutna konieczność. Prawie każdy dojeżdża do pracy, do przedszkola, czy do sklepu samochodem. Za to rowerzyści wydają się złem niekoniecznym. Bardzo często w dyskusjach traktuje się ich trochę tak, jakby jeździli na rowerze trochę na przekór światu, na złość kierowcom utrudniając ruch, drwiąc z pieszych. Jakoby zawsze kryła się za tym jakaś ideologia, np eko, albo jakiś sprzeciw. Najczęstszą odpowiedzią, jak rowerzyście coś się nie podoba, jest mówienie, że przecież nie musi jeździć rowerem, jak się boi po ulicy. Ta sama perspektywa narzucana jest często przez przepisy i ich nieuzasadnioną (!) uciążliwości dla rowerzystów.
Sporadycznie patrzy się na rower jak na pełnoprawny środek transportu, gdzie czas dojazdu odgrywa kluczową rolę, a szybkość i wygoda połączenia, mnożona przez setki dojazdów pokonywanych każdego dnia, jest kluczowa, tak samo jak dla samochodu. Zazwyczaj rowerzysta, postrzegany jest jak ktoś, kto wyszedł na niedzielną przejażdżkę, ewentualnie sportowiec. Bardzo rzadko w umyśle dyskutantów to ktoś dojeżdżający codziennie do pracy, po zakupy, załączający sprawy tak samo jak kierowca samochodu. Stąd pojawiają się nieporozumienia. Przyjmuje się założenie, że jak ktoś jedzie na rowerze, to ma czas na dowolne absurdy w postacie kosmicznie wytyczonych ścieżek rowerowych. Rowerzysta, a więc ma czas – jedzie tylko dla przyjemności. To oczywiście fałszywe założenie.
Przepisy, których nikt nigdy nie będzie przestrzegał
Jasnym jest, dlaczego rowerzysta nie powinien przejeżdżać przez pasy dla pieszych – chodzi o brak możliwości zatrzymania się w miejscu czy uskoczenia w razie zagrożenia. Również o widoczność dla innych kierowców. Sens więc w tym jest. Egzekucja też byłaby możliwa, gdyby w całym mieście konieczność przeprowadzenia roweru przez pasy występowała wyjątkowo sporadycznie – łatwiej takie newralgiczne miejsca kontrolować, łatwiej też rowerzyście pogodzić się, że akurat w tym szczególnym miejscu musi zsiąść, zmarnować czas i energię, bo to miejsce szczególne.
To samo tyczy się jazdy po chodniku. Gdyby sieć ścieżek rowerowych była niemalże tożsama z siecią dróg czy chodników, jaki sens byłby wpychać się tam, gdzie nie jest miejsce rowerzysty? Tymczasem sytuacja wygląda trochę inaczej. Sieć ścieżek rowerowych jest zwykle skąpa i prowadzi znikąd donikąd. Nie zawsze tak jest, ale wystarczająco często, że zarówno przestrzeganie przepisów jak i ich egzekwowanie przez policję jest po prostu fikcją. Tyle się mówi o nie przejeżdżaniu na pasach, są niby specjalne akcje i łapanki, a jeszcze nigdy w życiu nie widziałem zatrzymanego za to rowerzysty, chociaż wielokrotnie widziałem jak przejeżdżali przez pasy na oczach policjantów. Najwyraźniej przepisy nie przystają do rzeczywistości, albo rzeczywistość do przepisów. Jak rowerzyście każesz zsiąść raz w ciągu dnia, zrobi to. Jak każesz mu to robić co 100 metrów, kilkadziesiąt razy, to żadną karą ani kontrolą tego nie wyegzekwujesz.
To nie dotyczy tylko rowerzystów. Jak kierowca chce przejechać przez pół polski i nie ma autostrady do dyspozycji, będzie co chwilę łamał ograniczenie prędkości, choćby po drodze miał 10 razy zwalniać przed fotoradarami i za pomocą CB radia unikać kontroli drogowych. Jak pieszy potrzebuje przejść przez jednię, a w promieniu pół kilometra nie ma przejścia, to przejdzie bez pasów i świateł. Jest to zgodne z przepisami, ale gdyby nie było, niczego by to nie zmieniło, prawda? Bo to co mogą narzucić nam przepisy ogranicza możliwość ich egzekwowania jak i ograniczona zdolność do kompromisu na wygodzie poruszania się. Zaostrzanie przepisów i podnoszenie kar nie jest w stanie zaradzić temu problemowi, który leży gdzie indziej.
Łamanie niektórych przepisów jest bezpieczniejsze niż ich przestrzeganie
Już widzę, jak część osób się pieni widząc sam śródtytuł i przestaje czytać dalej. Ich zbulwersowanie nie zmienia jednak faktów, które pokazują, że zezwolenie rowerzystom na przetoczenie się bez zatrzymywania przez znak stopu, czy czerwone światło, nie tylko nie podnosi zagrożenia na drodze, ale może zmniejszyć ilość wypadków. Wiadomo to stąd, że są miejsca na świecie gdzie takie przepisy wprowadzono i praktyka pokazała, że była to dobra decyzja. Powód jest prosty, wbrew sugestiom wielu „specjalistów” z internetu, rowerzystom jest bliżej do pieszych niż do samochodów, ze względu na przyspieszenie, rozwijaną prędkość i możliwość wyrządzenia szkody.
Przypominam, że nieegzekwowane przepisy są gorsze niż ich brak. Dlatego zamiast zaostrzać przepisy, należy skupić się na tych absolutnie najbardziej istotnych. Zainteresowanych szerszymi informacjami na temat legalnego i bezpiecznego przejeżdżania rowerzystów na czerwonym świetle zapraszam do tego artykułu.
Proszę nie wmawiać mi, że nakłaniam do łamania przepisów, bo tego nie robię. Zwracam jedynie uwagę, że wymuszanie przestrzegania przepisów bez refleksji nad ich zmianą i bez uwzględnienia warunków w jakich są stosowane prowadzi donikąd, a na pewno nie do poprawy warunków na drodze.
Zachowajmy proporcje
Nie znaczy to wszystko, że rowerzyści nie są zdolni zachować się nieodpowiedzialnie i przez to narobić szkody. Mimo, że jestem przeciwny kategorycznemu zakazowi jazdy rowerem po chodniku, zwłaszcza w sytuacji gdy nie ma w tym miejscu ścieżki rowerowej, to bardzo nie lubię jak rowerzysta pędzi po chodniku, robiąc slalom pomiędzy pieszymi, zapominając, że na chodniku jest gościem i to nie do niego należy pierwszeństwo i nawet nie powinien dzwonić i pokrzykiwać na przechodniów. Tak samo jak nie usprawiedliwiam wpadania na przejście dla pieszych na pełnej prędkości.
Pytanie brzmi ile mamy rowerzystów na drogach, a ilu kierowców oraz jakie szkody może wyrządzić kierowca innym kierowcom, rowerzystom i pieszym, a ile może rowerzysta. Oczywiście, że rowerzysta który potrąci dziecko na chodniku może je nawet zabić, ale TIR wyprzedający na podwójnej ciągłej po górkę, pijany kierowca, czy nawet osoby przejeżdżające przez teren zabudowany trzykrotnie przekraczając dozwoloną prędkość może zaszkodzić nieporównanie bardziej. Jeden i drugi robi źle, ale jeden ma najwyżej nóż albo kij, a drugi dla porównania ma kałacha, desert eagle oraz granat. Na dodatek tych z kałachem jest po prostu więcej na drogach, niż tych z nożem. Są miejsca w Warszawie, gdzie jak stanę, przez kilka godzin mogę nie zobaczyć ani jednego auta jadącego zgodnie z przepisami i tylko w tym miejscu przejedzie więcej kierowców, niż jest rowerzystów w całej Warszawie.
Rowerzyści mają najtrudniej
Chociaż nie jeżdżę na masy krytyczne, jestem aktywnym kierowcą, mam małe dziecko, z którym chodzę na spacery po chodniku, uważam, że ponad wszelką wątpliwość rowerzyści mają najtrudniej, a ostatnio modne jest wytykać im największe pierdoły, tak jakby piratów drogowych nagle nie było, lub byli tak oczywistą sprawą, że nawet nie zasługują na równie dużą uwagę. Jedzie chodnikiem, zróbmy raban w internecie! Zdjęcia z tego artykułu zrobiłem jadąc swoją stałą trasą. Nie wyszukałem wszystkich najgorszych miejsc w Warszawie, nawet nie miałem czasu zatrzymywać się i fotografować wszystkich samochodów zaparkowanych w poprzek ścieżki rowerowej. To tylko wybrane elementy na jednym, niezbyt długim odcinku, który pokonuję często rowerem, zamiast samochodem czy autobusem. Są miejsca na tej trasie, gdzie ścieżka rowerowa kończy się w takim miejscu, gdzie jest nagle tylko chodnik i droga jednokierunkowa w przeciwnym kierunku rozdzielona pasem zieleni. Dojeżdżając do końca tej ścieżki, chcąc być w zgodzie z przepisami musiałbym po prostu zawrócić. Zamiast tego do wyboru jest jeszcze pokonywanie krawężników pomiędzy pieszymi. Już widzę tych powołujących się na przepisy kodeksu drogowego, jak zwracają karnie kilometr, bez cienia goryczy, że ścieżka rowerowa zrobiła ich w balona. Jak mówiłem na początku, rowerzysta ma zawsze czas na takie sytuacje bo jeździ tylko dla przyjemności – not.
Narzekacie na rowerzystów, którzy nie jeżdżą po ścieżkach. A zastanawialiście się czemu ktoś woli jechać rowerem po teoretycznie strasznie dziurawej, polskiej drodze, zamiast po nowej ścieżce rowerowej? Bo ścieżka rowerowa zrobiona z kostki jest gorsza od dziurawej drogi i nadaje się tylko na rowery górskie… w mieście. Ale rowery to zło i won z chodników na ulicę, a z ulicy na ścieżkę, która jest z kostki, zaczyna się w połowie niczego i tam się też kończy. A jak się nie podoba, to czemu upiera się jeździć rowerem? Tak nie dojdziemy do niczego. Nie można zażądać od rowerzystów, żeby do czasu powstania infrastruktury siedzieli najlepiej w domu, nikomu nie wadząc. Nawet głupie stojaki dla rowerów zazwyczaj obejmują tylko miejsce do wstawienia koła i nie ma jak roweru przypiąć, bo nie ma chyba nic bardziej naiwnego, niż przypiąć rower za owo łatwo zdejmujące się koło. Oczywiście to się powoli zmienia na lepsze, a rowerzyści się powoli cywilizują wraz z miastem. Jednak obecne warunki nie umożliwiają jazdy całkowicie zgodnej ze wszystkimi przepisami, zachowując rozsądny czas i komfort poruszania. Nie dlatego, że rowerzyści to święte krowy, tylko dlatego, że próbują sobie jakoś radzić w zaistniałej rzeczywistości, czekając, aż miasta zaczną ich uwzględniać chociaż na zbliżonym do pieszych i kierowców poziomie.