Czym tak naprawdę zniechęcił mnie Linux

Cenię Linuksa z wielu powodów: wpływu jaki miał na rozwój wielu urządzeń, wpływu na rozwój internetu, za kulturę jaką ze sobą niesie, za społeczność, za alternatywę. Sam sięgam po niego od czasu do czasu, a jeśli liczyć Androida i Chromebooka, to nawet częściej niż po Windows. Z powodu oprogramowania, jak i niektórych gier, Linux nie zagości u mnie na desktopie jako główny system, ale jest coś co mnie od niego szczególnie odrzuca i o co mam do niego żal. W zasadzie nie tyle chodzi o Linuksa, co o jego desktopowe dystrybucje.

Nie chodzi o to, że Linux czasem nie ma wszystkich sterowników, ani o to, że czasem trzeba ręcznie coś konfigurować, sięgając do poradników w sieci. Nie chodzi nawet o wspomniane gry czy aplikacje. Dystrybucje Linuksa przebyły daleką drogę i często ich instalacja czy aktualizacja jest szybsza i prostsza niż w przypadku Windows. Przynajmniej, jeżeli na danym sprzęcie wszystko działa. Problem leży zupełnie gdzie indziej.

Nieprzewidywalność i brak powtarzalności efektów

Komputery to maszyny. Gdy dostaną określone dane źródłowe, to wynik zawsze będzie ten sam, dopóki źródło się nie zmieni. Nie mają zmiennych nastrojów, jak ludzie. Są doskonale przewidywalne. Do czasu, aż uruchomię na nich desktopową dystrybucję Linuksa. Wówczas często mam efekty, jakby komputer miał humory i zachodzę w głowę jak to w ogóle możliwe z punktu widzenia technicznego.

Ubuntu_14.04

Obecnie mam Linuxa Mint, w postaci dysku Live, czyli system uruchamiany jest z pendrive. Na pandrive nie są zapisywane żadne dane. System uruchamiam, tak, jakbym za każdym razem robił to po raz pierwszy. Uruchamiam go na laptopie, który jest na stałe podłączony do zewnętrznego monitora, klawiatury i myszki – spełnia rolę stacjonarnego komputera dla syna. Żadne kable nie są odłączane. Żadne znane mi czynniki się nie zmieniają. A mimo to, za każdym razem gdy próbuję przełączyć się na zewnętrzny monitor, tak aby był jedynym wyświetlaczem, wyłączając ekran w laptopie, uzyskuje inne efekty.

Raz wyłączę ekran w laptopie i wszystko jest jak trzeba, to znaczy zewnętrzny ekran ma dopasowaną rozdzielczość i proporcje. Tak się zdarza w niecałej połowie przypadków. Częsciej dzieje sie jednak coś innego i nie wiem nawet czy widziałem już wszystkie przypadki. Czasem ekran wyświetla obraz do połowy, a dalej jest czarny, ukrywając belkę systemową, a więc i dostęp do do menu i ustawień. Czasami zamiast czarnej cześć są jakieś artefakty. Czasami rozdzielczość i proporcje są zupełnie rozjechane. Część z tych przypadków wyklucza dokonanie ręcznej korekty ustawień i muszę ponownie restartować system, do skutku, aż się uda.
tux-drinking-up-windows-juice-box-12388

Co zabawne, a może trochę tragiczne, na rodzaj wylosowanego efektu ma wpływ kolejność kliknięć myszą. Ma znaczenie czy najpierw przełączę ekran główny na zewnętrzny, a później wyłączę ekran w laptopie, czy od razu wyłączę ekran w laptopie, wówczas automatycznie domyślnym stanie się jedyny pozostały ekran. Ten drugi sposób częściej działa niż ten pierwszy.

Na tym nie koniec. Wielokrotnie na przestrzeni lat zdarzało mi się, że uruchamiana przed instalacją dystrybucja nie startowała poprawnie. Co ciekawe, czasem po kilku próbach się to udawało, mimo, że mówimy o bootowaniu się z płyty CD i jakiekolwiek zapisanie danych nie mogło mieć fizycznie miejsca. Czemu system raz startował, a raz nie? Nie mam zielonego pojęcia.

Windows tak nie ma, ale nie tylko on…

Co ciekawe, podobnego zachowania jak w dystrybucjach desktopowych Linuksa nie znalazłem nigdzie indziej. Windows nie zawsze jest bezproblemowy, ale jeśli na danym sprzęcie się bootuje z płyty, to robi to dokładnie za każdym razem w ten sam sposób. A jeśli nie działa, to też, nie zmieni się to za 10 restartem. Po prostu efekt jest spójny, powtarzalny, nawet jeżeli negatywny. Nie ma niespodzianek. Nie zdarzyło mi się absolutnie nigdy, żeby jakaś funkcja systemu Windows raz działała, a raz nie, chyba, że miało to coś wspólnego z uszkodzeniem sprzętu.

Tux

Ale nie tylko Windows nie ma z tym problemów, o tuż Linux w wydaniu komercyjnym, korporacyjnym również nie, przynajmniej Linux w rozumieniu jądra systemu. Android również jest przewidywalny. Owszem, czasem potrafi zamulać, ale to innej kategorii problem. Jest po prostu przewidywalny i funkcjonalnie spójny. Chromebook, bazujący na Linuksie, również po prostu działa. Nawet w mniej popularnych scenariuszach podłączania zewnętrznego ekranu – testowałem wielokrotnie i zero niespodzianek. Albo coś działa zawsze, albo zawsze nie działa. Nigdy nie ma „może tak, może nie”. A przewidywalność to rzecz bardzo istotna, bo daje poczucie bezpieczeństwa i stabilności, nawet jeżeli ostateczne efekty nie są pożądane. Dlatego, kiedy dystrybucja robi mi różne numery na tym samym sprzęcie, zależnie ile razy ją restartuję, to się po prostu zniechęcam. Tutaj nawet nie bardzo jest jak szukać rozwiązania, bo to nie jest problem, a raczej raz jest, a raz go nie ma.

Nie przekonają mnie komentarze w stylu „u mnie działa”, bo u mnie nie działa, a przynajmniej nie zawsze działa i działanie cudzych konfiguracji mnie średnio interesuje. Nie sądzę też abym miał wybitnego pecha i był zbyt mało reprezentatywną próbą. Z Linuksem mam styczność od kilkunastu lat, używałem kilkudziesięciu różnych dystrybucji, w setach różnych wersji, na przynajmniej kilkunastu różnych komputerach, zarówno stacjonarnych jak i mobilnych. Zawsze gdzieś pojawia się jakiś efekt losowy. Kilkunastoletnie doświadczenie to chyba dość, aby wyciągnąć prosty wniosek?

Dlatego dochodzę do wniosku, że dystrybucje desktopowe nie są w stanie dostarczyć odpowiednio wysokiej jakości, jak robi to choćby Android czy Chromebook. Korzystanie z dystrybucji aktualizowanych raz na kilka lat, o zastosowaniach głównie serwerwocyh mnie nie interesuje. Desktop to nie serwer. Po kilkunastu latach eksperymentów zastanawiam się czy ta sytuacja ulegnie jeszcze kiedyś zmianie. Na innych polach widać duże postępy w świecie Linuksa. Szkoda, że w tym jednym aspekcie ciągle zawodzi.