
Po latach aparaty nie będące lustrzankami zaczynają spełniać swoje obietnice
Kiedy przypominam sobie czas spędzony na forach foto, w okresie przed wyborem lustrzanki (zadziwiające ile czasu może poświecić uczeń liceum przy wyborze amatorskiej lustrzanki za niecałe 3 tysiące złotych, więcej niż lata później przy wyborze mieszkania), to przypominają mi się rady weteranów – nie planujesz kupować kilku obiektywów, to po co ci lustrzanka? Weź lepiej dobry kompakt. W teorii mają rację, ale dopiero teraz, po latach. Wówczas taka rada się po prostu nie sprawdzała.
Geneza dobrej reputacji lustrzanek
Niby to logiczne, że posiadanie aparatu z wymienną optyką ma sens dopiero wówczas, kiedy mamy możliwość tę optykę wymieniać, a więc posiadamy, lub zamierzamy posiadać, kilka wartych uwagi obiektywów. Jeśli ktoś ma poprzestać na obiektywie dostarczanym z aparatem w zestawie, tzw. obiektywie kitowym, to po co mu lustrzanka? Kompakt posiadający na stałe powiązany obiektyw z matrycą powinien zaoferować lepszą jakość (zaprogramowana korekta niedoskonałości optycznych), być mniejszy, poręczniejszy i posiadać większy zakres ogniskowych. Po co więc lustrzanka?
Na samym początku dałem się przekonać tym argumentom i później żałowałem. Nic w tym zaskakującego, 15 lat temu lustrzanki i kompakty dzieliła przepaść. Matryce mniejsze od najmniejszego paznokcia u małego palca nijak się miały do matryc APS-C. Autofocus bazujący na detekcji kontrastu w połączeniu ze słabym procesorem był bardzo powolny i nie można było na nim polegać w innych warunkach, niż w optymalnym oświetleniu kontrastowej sceny. Do tego trzeba koniecznie uwzględnić czas uruchamiania aparatu, który był kilkunastokrotnie dłuższy niż w lustrzankach. Na koniec dochodziła bardzo nieergonomiczna obsługa będąca daleko w tyle za lustrzankami i tragiczny wizjer elektroniczny, bezużyteczny w słabym oświetleniu. Dlatego te 15 lat temu posiadanie lustrzanki miało zdecydowanie sens, nawet wówczas, gdy użytkownik nigdy nie dokupił ani obiektywu, ani lampy błyskowej. Sama matryca, autofocus, obsługa i wizjer optyczny TTL załatwiały sprawę, nawet jeżeli kitowy obiektyw był niewiele lepszy od słoika po ogórkach.
Nie ma więc nic dziwnego w tym, że posiadanie lustrzanki było nobilitujące, a ktoś z lustrzanką w ręku był traktowany znacznie bardziej serio. Nie dziwię się też w ogóle, że kto się raz sparzył na kompakcie sprzed wielu lat, postanowił już nigdy nie eksperymentować, lecz trzymać się sprawdzonego nurtu aparatów dla profesjonalistów, czyli lustrzanek, nawet jeżeli na myśli miał tylko modele entry level.
Na rynku foto zaszły ogromne zmiany
Minęło sporo czasu i bardzo wiele na rynku foto się zmieniło. Znacznie więcej, niż topowi producenci lustrzanek, czyli Canon i Nikon zdradzają po sobie i swojej ofercie. Trzymają się wyrobionej przez lat marki i głęboko zakorzenionej niechęci do aparatów innych niż lustrzanki, ograniczając swoją ofertę ambitnych aparatów bez lustra do zadziwiającego minimum, zupełnie inaczej niż cała reszta rynku. Nie chcą zarżnąć kury znoszącej złote jaja ani podjąć bezpośredniej konkurencji na polu bezlusterkowców i kompaktów dopóki nie będzie innego wyjścia.
Tym czasem aparaty nie będące lustrzankami po latach wreszcie zaczynają spełniać swoją pierwotną obietnicę – stają się najlepszym wyborem dla osób, które nie planują posiadać kilku wysokiej klasy obiektywów za worek pieniędzy.
W momencie gdy telefony zaczęły oferować jakość zdjęć na poziomie amatorskich kompaktów, oferując przy tym znacznie większą wygodę, serwisy społecznościowe, udostępnianie, backup, edycję… kompakty wreszcie dojrzały, konkurując bezpośrednio z resztą rynku foto który pozostał, a więc z lustrzankami właśnie.
Szybkość działania aparatów kompaktowych pokonała ogromny dystans, oferując parametry znane z najdroższych lustrzanek reporterskich, przynajmniej jeżeli chodzi liczbę klatek na sekundę. Autofocus nie dogonił jeszcze profesjonalnych lustrzanek, za to w niektórych modelach amatorskie lustrzanki już spokojnie okiełznał, oferując przy tym większą elastyczność, chociażby podczas nagrywania wideo. Poprawiła się również ergonomia. Ambitniejsze modele oferują dziś zarówno manualny pierścień przysłony, jak i pokrętło korekty ekspozycji – mało który korpus lustrzanki czy obiektyw do niej może dziś pochwalić się takimi dodatkami. Model Panasonic LX100 oferuje nawet pokrętło z czułością ISO. Obiektywy aparatów kompaktowych z wyższej półki oferują jakość, z którą użytkownicy lustrzanek z kitem nigdy nie doświadczyli. Taki Sony RX10 oferuje obiektyw, który w przypadku lustrzanki wymagałby kilku szkieł, każde w cenie całego aparatu kompaktowego. Matryce w kompaktach urosły kilkunastokrotnie, zbliżając się jakością do lustrzanek sprzed paru lat.
Tam gdzie kompakt wciąż nie dogonił luster nadrabia bardzo ważną cechą – rozmiarami i wagą. Pytanie „czy zabieram ze sobą aparat?” przestaje mieć rację bytu, jeśli aparat mieści się w kieszeni spodni. A nawet jeżeli się nie mieści to i tak jest znacznie bardziej mobilny niż lustrzanka z dużym szkłem, nie mówiąc o kilku obiektywach w odwodzie. Gdy fotografia nie jest dla kogoś absolutnym priorytetem ponad wszystko inne, wybór jest dość oczywisty. Elastyczność takiego aparatu jak Saony RX100 jest niedościgniona przez większe aparaty.
Siłą rzeczy, chociaż sam obiecywałem sobie, że z lustrzanek się już nigdy nie nawrócę, przesiadłem się na aparat typu bridge – kategoria aparatów, na którą wcześniej nawet bym nie spojrzał i traktowałem z pogardą, jako propozycję dla osób lustrzanka wannabe. Zrobiłem to posiadając lustrzankę z więcej niż jednym obiektywem, a mimo to nie chciałem ciągnąć tego samego systemu. Po mniej więcej roku od zakupu jestem wciąż bardzo zadowolony z wyboru. Matryca jest wystarczająco dobra, żebym nie czuł tego jako kroku wstecz, autofocus nie powoduje dyskomfortu, za to elastyczność jest nieporównywalnie większa, jakość obiektywu lepsza, niż jakakolwiek wcześniej, jaką miałem do dyspozycji lub w zasięgu finansowym i do tego absolutnie wyśmienitej jakości wideo. Oczywiście manualnej obsługi również nie zabrakło.
Dlaczego o tym piszę? Gdyby nie fakt, że miałem możliwość testować tego rodzaju aparaty i na własne oczy przekonać się jak ogromne postępy zrobiły aparaty nie będące lustrzankami, chyba bym nigdy nie uwierzył, upierając się przy rozwiązaniu de facto dla mnie mniej wygodnym, bazując na uprzedzeniach sprzed lat. Tym czasem na rynku foto zaszła cicha rewolucja rozłożona na długie lata, a przez to trudniejsza do zauważenia. Tak, dla mnie to rewolucja, że mogę się przesiąść się ze sporych rozmiarów dedykowanej torby foto, na aparat, który mogę nosić zawsze przy sobie.
Moje zdjęcia zyskały więcej, dzięki małym rozmiarom i wadze aparatu, niż zyskałby po zakupie kolejnego szkła do systemu.
Chodzi oczywiście o boleśnie prawdziwą zasadę, że najlepszy aparat to ten, który mamy przy sobie.
Na koniec nie zapominajmy o bezlusterkowcach, które gonią profesjonalne lustrzanki jeszcze bardziej i mają wobec nich coraz mniej zaległości, również oferując znacznie większą elastyczność, mniejszy rozmiar i wagę. Nie wykluczam, że kiedyś sam przesiądę się na bezlusterkowca, jeśli będzie mnie stać na wydanie przynajmniej czterokrotnie większej sumy, od ceny korpusu, na dobre obiektywy. Do tego czasu w zupełności wystarcza mi to co mam do dyspozycji i nie mam nawet cienia kompleksów wobec osób korzystających z aparatów z wymienną optyką. Zamiast skupiać się na tym jakiego sprzętu foto mi jeszcze brakuje, po prostu robię zdjęcia i sprawia mi to najwięcej satysfakcji.
Zdjęcie porównujące rozmiary aparatów pochodzi ze strony camerasize.com. Reszta zdjęć ze stron producentów.