
Złożyłem stacjonarną bestię i jest to najcichszy komputer jaki kiedykolwiek miałem
Po prawie 6 latach od złożenia ostatniego komputera, który służył mi zarówno do pracy jak i do rozrywki, przyszedł czas na złożenie nowego peceta. Ponieważ wybranie droższej platformy i lepszych części opłaciło się i to z nawiązką – przez cały okres używania komputera nie miałem ani jednego blue screena, ani jednego zawieszenia się całego systemu, a komputer przez rekordowo długi czas nie dawał powodów aby go zmieniać, bo wystarczał zarówno do pracy jak i gier (przez prawie 6 lat raz zmieniłem kartę graficzną i wszystko działało mi na ultra aż do czasu wyjścia Watch Dogs), postanowiłem pójść tym tropem ponownie i złożyć bestię, która starczy mi na długo i nie będzie sprawiać problemów.

Psychologiczny efekt ustawień „ultra” w grach
Kupiłeś nowy komputer do gier, wyłożyłeś na stół więcej niż 6 tysięcy złotych, aby zestaw był bezkompromisowy. Masz najnowszą i najlepszą kartę graficzna, super mocny procesor i dużo RAMu. W momencie pisania tego tekstu byłaby to karta graficzna Nvidia GTX 980, procesor Intel i7 4790K 4,0 GHz, oraz 16 GB RAM. Uruchamiasz nowo zakupioną grę, oczywiście ustawiasz wszystkie ustawienia dotyczące jakości wyświetlanej grafiki na ultra, po to przecież kupiłeś najlepszy sprzęt, nie? Nagle okazuje się, że gra nie działa płynnie, ma zaledwie 15 FPS i widać pokaz slajdów. Ogrania cię złość, w końcu producent gry pokpił sprawę. Przecież to oczywiste, że optymalizacja gry jest do kitu, skoro najmocniejszy sprzęt nie daje rady, nie? Ano nie, bynajmniej nie oznacza to słabej optymalizacji.