
Zamiast kolejnych zajęć dodatkowych i szkoły dla szesciolatków dajmy dzieciom więcej czasu na zabawę
Zawsze przerażali mnie rodzice, którzy zapisywali swoje dzieci na tyle zajęć dodatkowych ile tylko mogli zdołać. Niby to dla dobra swoich dzieci, żeby miały przewagę nad rówieśnikami i łatwiejszy start w życiu. Przeraża mnie myślenie, że w ludzkie głowy można próbować wepchnąć dowolną ilość informacji, jak w kaczkę w hodowli. Tymczasem okazuje się, że to czego dzieciom najabrdziej brakuje, to wolnego czasu na zabawę.
Nigdy nie byłem zwolennikiem przesadzania z wykształceniem. Co przez to rozumiem? Przekroczenie granicy w postaci dawania dziecku różnych możliwości rozwijania jego zainteresowań, na rzecz niemal nieograniczonego rozszerzania ilości zajęć na które mniej lub bardziej musi uczęszczać. To zaczyna się już w przedszkolu. Na jednym z pierwszych zebrań w przedszkolu, w grupie najmłodszych dzieci, czyli trzylatków, można zapisać dzieci na zajęcia dodatkowe. Od początku byłem zdania, że nie ma co przesadzać. Wszystkich zajęć jest 4 rodzaje, dla trzylatków, podkreślam. Ja myślałem jedynie o języku angielskim w formie zabawy, bo syn i tak zna kilka słówek w tym języku z gier na iPadzie i filmików z internetu. Tymczasem część rodziców podniosło awanturę, że jak wszyscy nie zapiszą na wszystkie zajęcia dodatkowe, to cześć z nich może się nie odbyć, bo nie będzie wystarczającej liczby uczestników, a oni nie chcą, żeby ich dzieci coś ominęło. No dramat…
Dewaluacja wykształcenia
Do tego dochodzi projekt posłania 6 latków do szkoły, czyli o rok wcześniej. Szkolnictwo się dewaluuje. Kiedyś jak ktoś ukończył wyższą uczelnię, to był naprawdę kimś. Na starszego sąsiada z góry, za czasów mojego dzieciństwa, mówiło się poprzedzając jego nazwisko jego tytułem naukowym, mimo, że nie był ani doktorem ani tym bardziej profesorem. Dziś jak chciałbym aby mnie ludzie tytułowali magistrem, to spotkałaby mnie salwa śmiechu i pukanie się palcem w czoło. Po części być może jest temu winny system szkolnictwa, a więc mniejsze wymagania to i mniejszy prestiż. Ważniejszym powodem jest jednak to, że już ładnych parę lat temu w ciągu jednego roku akademickiego wyszło więcej osób z wyższym wykształceniem niż w całej poprzedzającej historii ludzkości, czyli de facto od kiedy istnieją uniwersytety.
Skoro prawie każdy może mieć wyższe wykształcenie, jego wartość nie jest już tak duża jak kiedyś. Nikt nie daje gwarancji, że wyższe wykształcenie równa się praca. Wręcz odwrotnie, wiele osób śmieje się z ludzi po studiach bez doświadczenia, mówiąc, że żądanie dobrego stanowiska w ich wypadku jest zwyczajnie nie na miejscu. Co zatem robić, aby przygotować nowych młodych ludzi do obecnego i przyszłego świata? Niektórzy, mam wrażenie, że większość rodziców, zwłaszcza tych wykształconych, chce aby ich dzieci umiały jeszcze więcej, co da im taką przewagę jak kiedyś studia. Dlatego zamiast jednego kierunku powinni zrobić dwa, albo trzy i co najmniej się doktoryzować. Nie ma co tracić czasu i trzeba posłać dzieci do szkoły wcześniej, a już w przedszkolu zapisać na tyle zajęć dodatkowych ile tylko się da. Pytanie, czy można tak podnosić poprzeczkę w bez końca? Czy kolejne pokolenia będą szły do szkoły coraz wcześniej? Ale przecież nie ma ujemnych lat, nie można przesuwać tej granicy w nieskończoność. Po prawdzie, to już dawno mogliśmy posunąć się za daleko.
Czas wolny na zabawę nie jest czasem straconym
W sieci pojawił się bardzo ciekawy tekst Petera Gray’a, psychologa ewolucyjnego, który twierdzi, że dzieci potrzebują więcej wolnego czasu na zabawę. W jego rozumieniu zabawa to nie jest przerwa w nauce, czyli to nie jest przerwa w robieniu rzeczy pożytecznych. To jest rzecz niezbędna do prawidłowego rozwoju, który przyczynia się do sukcesu w późniejszym życiu. Zwraca on uwagę na fakt, że zabawa występuje u zwierząt i odgrywa kluczową rolę, bo przez zabawę zwierzęta uczą się kluczowych dla nich umiejętności. Człowiek, jako stworzenie, które ma najwięcej do przyswojenia, potrzebuje najwięcej zabawy wśród zwierząt i ma do tego naturalną skłonność.
Nie są to próżne gdybania i na swoje poparcie przywołuje konkretne statystki. Dzieci miały najwięcej czasu na zabawę, gdy konieczność pracy nieletnich znikła wraz z pojawieniem się technologii, czyli w pierwszej połowie XX wieku. Statystki z tego czasu są punktem wyjścia. Jeśli porównać do nich sytuację obecną, to depresja i stany lękowe występują wśród młodzieży od 5 do 8 razy częściej niż w latach 50 ubiegłego stulecia. Liczba samobójstwa wśród młodzieży w wieku od 15 do 24 lat jest ponad dwukrotnie większa, a wśród młodzieży poniżej 15 roku życia aż czterokrotnie większa – to naprawdę alarmujące statystyki. Wreszcie znacząco spadł poziom empatii, a wzrósł poziom narcyzmu – nie ma czasu na pierdoły, trzeba gonić do przodu bo tylko to się liczy.
Czy edukacja może przygotować nas na to, co czeka nas za 20 lat?
Jest jeszcze jedno istotne pytanie, jak szkoła ma przygotować najmłodszych na to co ich czeka za 20 – 30 lat, skoro nikt nie wie co będzie za pięć lat, czy nawet za rok? Trzy lata temu nie było tabletów, siedem lat temu ie było smartfonów, a paręnaście lat temu internet dopiero raczkował. Jak mamy dziś przygotować dzieci na to co będzie jutro? Robienie jak największej liczby fakultetów nie jest tutaj odpowiedzią. A co z kreatywnością? Szkoła całe życie uczy dzieci, że najgorsze co można popełniać, to błędy, bo za błędy dostaje się gorsze oceny. Tylko dobre odpowiedzi są premiowane. Tymczasem nie można być kreatywnym, trzymając się pewnych, utartych ścieżek ze znanymi, poprawnymi odpowiedziami.
W tym momencie wkracza jedno z najpopularniejszych wystąpień TED – Sir Kena Robinsona, który uważa, że kreatywność jest równie ważna co nauka języków czy matematyki, właśnie z tego względu, że nie wiemy co przyniesie nam jutro. Zwraca również uwagę na coś, pod czym podpisuję się obiema rękami – świat nie może składać się jedynie z profesorów, a do tego w naturalny sposób dąży klasyczny system edukacji. W społeczeństwie potrzebne są wszystkie zawody – również tancerz, piosenkarz, strażak. Jeśli wszystko będziemy mierzyć miarą sukcesu naukowego, to większość ludzi, których spotkamy na swojej drodze będziemy uważać za nieudaczników, osoby którym się w życiu nie udało, bo zamiast pięciu fakultetów strzygą cię, albo ratują Twoją rodzinę z płonącego domu – absurd.
Szczęście i spełnienie nie są równoznaczne z ilością fakultetów
Jestem bardzo daleki od mierzenia sukcesu poprzez tytuły naukowe i stanowiska. jeśli czyjeś powołanie leży gdzie indziej i nie będzie szczęśliwy jako profesor, albo szef firmy zarabiający grubą kasę, to po co mu to wszystko? Co to będzie warte, kiedy na starość obejrzy się za siebie i będzie miał poczucie zmarnowanego życia?
Tymczasem zabawa dzieci daje im zestaw zdolności społecznych, jakiego nie da się odebrać w żadnej instytucji. Nuda pobudza kreatywność i uświadamia konieczność zorganizowania własnego czasu. Mówiąc najprościej, tak uczymy się życia i w żaden inny sposób nie jesteśmy w stanie się go nauczyć. Ograniczając ten czas na rzecz nauki stajemy się coraz bardziej dysfunkcyjni, co pokazuja statystyki przywołane wcześniej.
Jednocześnie podkreślam, że aby dziecko mogło wybierać swoją drogę, musi posiadać zestaw różnych umiejętności. Nauka języka, matematyki i wielu innych przedmiotów jest wciąż bardzo potrzebna, jeżeli zachowany jest umiar i proporcje. Danie dzieciom wolnego czasu na zabawę i nudę nie koniecznie oznacza pozwolenie im na spędzanie całych dni przed komputerem. Nie znaczy to, że nie mają mieć żadnych obowiązków. Rola rodzica polega również na tym, aby dziecku pomóc znaleźć jego pasję, naturalny talent, który może być mocno ukryty i nieoczywisty. Stąd próbowanie różnych rzeczy, również w ramach zajęć dodatkowych może pomóc odkryć ten talent. Ale nie bez względu na koszty, nie za wszelką cenę, nie bez umiaru, nie od przedszkola i przede wszystkim nie wbrew samemu dziecku. Zbyt ambitni rodzice, albo tacy, którzy już wybrali ścieżkę kariery dla swoich najmłodszych napawają mnie autentyczną niechęcią.
Zapewne ważne jest również zmienienie hierarchii ważności przedmiotów. Jeszcze za moich, nie tak bardzo dawnych czasów w szkole, informatyka była przedmiotem tylko w klasie informatycznej i to liczbie takich samych godzin jak W-F czy religia. W dzisiejszej rzeczywistości to jakiś mało śmieszny żart. To bez wątpienia równie istotny przedmiot co matematyka i języki, przynajmniej do pewnego poziomu zaawansowania.
Temat nie kończy się tutaj. Tekst źródłowy o zabawie jest bardzo obszerny i szczerze polecam jego lekturę. Jego autor ma na koncie również książkę na ten temat wydaną w 2013 roku. Jest znacznie więcej argumentów za przytoczona tezą. Polecam gorąco obejrzeć oba zamieszczone powyżej filmy, bo Sir Ken Robinson jest jednym z najbardziej utalentowanych mówców jakich widziałem, będąc przy okazji bardzo zabawnym człowiekiem.